Menu
logo irlandia.ie

Czar przedwojennej Warszawy

Share

Uroki Starego Miasta
„Na Starówce dziś zabawa, humor, śmiech i wrzawa,
Niechaj wie Warszawa, niechaj wie Warszawa…” – śpiewano w tej części miasta.


Starówka, którą tak wszyscy kochamy, miała w tamtych czasach wyjątkowy urok. Samo oświetlenie ulic było tam gazowe. Codziennie o zmroku poprzez wąskie uliczki Starówki szedł pan z tyczką, na końcu której z jednej strony znajdował się haczyk, a z drugiej mała bańka z zapalonym knotem. Podchodził do latarni, haczykiem otwierał zawór gazu i latarnia rozbłyskiwała zimnym światłem. Przed świtem następnego dnia, być może ten sam jegomość, znów pojawiał się na ulicach i gasił je. I tak było codziennie – czy deszcz, czy słońce, by ludziom było raźniej, a miasto było widniejsze.

warszawa przedwojenna

Od dawien dawna uliczkom Starego Miasta towarzyszyła cichość niezmierna. Szczególnie nocą. Te bowiem bywały w tej dzielnicy cichsze, niż w innych stronach miasta. Nie mącił ich ani turkot pojazdów, ani wrzawa zapóźnionych biesiadników, ani nawoływania pijanych dorożkarzy. Światła w oknach wcześnie tu gasły. Noce staromiejskie były wyjątkowo piękne. Gdy wypłynął księżyc, na srebrzystym niebie dachy kamienic rysowały przeróżne linie, ostre blaski krzyżowały się z głębokimi cieniami, dobywając na wierzch mnóstwo ganeczków, daszków i ornamentów.

Piękne było Stare Miasto również w ranek słoneczny, kiedy w jego dachach od nocy wilgotnych, odbijał się błękit nieba, zabarwiając je niebieskawo, kiedy mury jego nabierały ciepłych, żółtawo-różowawych tonów. W równej mierze umiało ono modlić się, śpiewać i pracować. Najwcześniej też spać się kładło i najwcześniej się budziło. Ranki staromiejskie, bywały najpiękniejsze wiosną i latem.

Najraniej budził się do życia ze swym targowiskiem, Szeroki Dunaj. Było tam gwarno, wesoło i kolorowo. Na straganach pod daszkami grały kolorami warzywa, owoce, biały nabiał. Na innych, stały cudaczne figurki, donice i gliniane garnki – to znów pachniały świeżością bułki, strucle i chały. Każdy zachwalał na cały głos swój towar.

Miedzy tymi straganami przechadzał się wolnymi krokami dziwny handlarz z zawieszonym na plecach pudłem. W jednym ręku miał kolorowe i na gumce, skaczące do góry i na dół, piłeczki, w drugim, co i raz pokazującego język i rożki, diablika.

Na środku Rynku, tam, gdzie…ale nie uprzedzajmy ballady –

„Na Starym Rynku przy wodotrysku,

Pułkownik Trepow dostał po pysku…”.

Syrenka przyglądała się, jak z winiarni u Fukiera wychodzili rozśpiewani bywalcy, którzy jeszcze przed chwilą zwykli raczyć się słynnym na cały świat, leżącym w piwnicach pod Rynkiem Starego Miasta z górą trzysta lat, tokajem fukierowskim.

Zimą ulice robiły się jakieś szczególnie zaciszne i bardzo jasne od śniegu, po którym jeździły duże, pięknie dzwoniące uprzężą, konne sanie. Pod wieczór pod katedrę na Świętojańskiej zajeżdżały karety, czarne błyszczące pudła, powożone przez woźniców w czarnej liberii i z cylindrem na głowie. No i konie! – z jednej maści, lśniące, spod szczotki. Najczęściej były to siwki, lub co najmniej szpakowate.

Kareta stawała przed wejściem do katedry, fagas zeskakiwał z kozła, otwierał drzwiczki karety, z której wychodził pan młody we fraku czy w smokingu podając pannie młodej rękę. Ta zaś opierając się na jego dłoni, stawała na stopniu cała w bieli, przyciskając do piersi wiązankę przepięknych kwiatów. Z kolei wolniutko schodziła ze stopnia, unosząc lekko suknię do góry i oboje kierowali się do drzwi karety. Szczęść Boże młodej parze!

W dzielnicy staromiejskiej znany był starszy pan – figlarz i wesołek, który zwykł odpowiadać na zadane pytanie, przysłowiami.

Gdy wchodził koło południa do tradycyjnej cukierni, przyjaciele go pytali:

- Jak zdrówko naszego radcy?

„- Strzeżonego, Pan Bóg strzeże” – odpowiadał.

Pewnego razu wracając do domu, ujrzał kobietę, która prosząc o jałmużnę skarżyła się na smutne życie. Staruszek przystanął i rzekł: „ – Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz” – po czym ruszył w stronę domu. Kiedy znalazł się w mieszkaniu, zdjął cylinder, dał kanarkowi sałaty i w momencie, gdy zaczął podlewać kwiatki, na progu stanęła dorastająca pannica. Zaczęła prosić starszego pana, aby jej nie oddalał, gdyż matkę ma chorą, tatusia w więzieniu, a starszego od siebie brata, w wojsku.

Starszy pan, tak się wzruszył tą historyjką, że aż zrobiło mu się cieplej. „Trzeba kuć żelazo, póki gorące” – pomyślał sobie w duszy. Zbliżając się do ładnej dziewczyny, wziął ją delikatnie pod bródkę i rzekł figlarnie: „ – Kto nie ma złota, ani miedzi, płaci tym, na czym siedzi” – po czym dyskretnie wprowadził małą do mieszkania.-

Red. Andrzej Arkadiusz Pielka