Menu
logo irlandia.ie

Chauzeraki

Share

Czar przedwojennej Warszawy

Warszawę nazywano „Paryżem Północy” i nie bez racji, gdyż między tymi stolicami doszukać się można było pewnych podobieństw. Wspólną ich cechą było natychmiastowe reagowanie na wszelkie aktualności, które znajdowały swe satyryczne odbicie w dowcipie obiegającym miasto i piosence.

chauzeraki kapele podworzowe

Jeżeli więc stara Warszawa znała Felusia Zdankiewicza i wiedziała, iż ten poszedł do wojska i następnie przyjechał na zasłużony urlop i narozrabiał, to prawie natychmiast po zamknięciu go na Pawiaku, zareagowała słynną balladą:

„Felek Zdankiewicz, był chłopak morowy
Przyjechał na urlop sześciotygodniowy.
Urlop się kończy, czas do wojska wrócić,
Ale Felusiowi, żal koleżków rzucić”…itd.

Śpiewało o nim Powiśle, nucono o polskim urlopiku na Woli, Ochocie i Mokotowie, a w kołach złodziejskich pod dziś dzień jeszcze, legendy o tym niezwykłym gieroju i starym cwaniaku, opowiadają.

Wówczas możliwością dorobku, a równocześnie zabawą, były chauzeraki, to znaczy orkiestry podwórzowe grające z biglem i rajcem, grające na gites! Popularyzowały one utwory, których tematem były najczęściej głośne wydarzenia z życia stolicy, opisy zabaw, libacji, jak również dzieje i losy głównych opryszków. Powstawały więc ballady o bohaterach nocy, o ofiarach wielkich namiętności. Popularniejszymi balladami tego gatunku, były, „Apaszem Stasiek był”:

„Apaszem Stasiek był, w krąg znały go ulice,
W spelunkach ciemnych, gdzie podłe życie wre.
Kochanką jego, była zwykła ulicznica,
Co gdzieś na rogu sprzedaje ciało swe”…

I „Czarna Mańka”:


„Zwano ją Czarną Mańką wśród ulicy,
Znali ją dobrze, wszyscy wszerz i w krąg.
Nęcił czar jakiś, spogląd jej źrenicy,
Choć przechodziła, ot, tak – z rąk do rąk”…


Wielu samorodnych, bardziej lub mniej douczonych muzyków, obdarzonych żyłką włóczęgostwa, pojedynczo czy w zespołach, zdobywszy z swoim środowisku uznanie, wykonywało te piosenki następnie na ulicy, podwórku, na rodzinnych uroczystościach – weselach i chrzcinach, na balach, zabawach i majówkach. Muzyka była nie tylko ich zamiłowaniem, lecz i podstawą egzystencji.

Bywali grajkowie soliści, niekiedy prawdziwi mistrzowie gry na ustnej harmonijce, najczęściej jednak skrzypkowie, bowiem takie instrumenty solowe, jak harmonia, mandolina, czy gitara, wymagały towarzyszenia popisom wokalnym. Przeciętne chauzeraki składały się ze skrzypiec, gitary, banjo, mandoliny, klarnetu i harmonii. Głównym macherem był tringiel, czyli ten, co zbierał od słuchaczy datki, podsuwając czapkę lub deskę odwróconego instrumentu.

Liczba członków nie grała roli, aby tylko nie było ich trzech. Ta właśnie liczba – nie wiedzieć czemu – uważana była za pechową i wróżącą jak najgorsze prognozy. W czasie koncertu muzycy z reguły ustawiali się twarzami do siebie i wykonywali ze słuchu repertuar, złożony przeważnie z popularnych utworów, czy aktualnych szlagierów. Ich charakterystycznym ubiorem, bywały marynarki, kraciaste czapki, stylowe kapelusze, szaliki i apaszki.

Ale oto, na Wspólnej, tuż przy Kruczej, słychać znajomy nam dobrze refren. Podejdźmy i popatrzmy chwilę, posłuchajmy. Grającą kapelę otacza spora gromadka ciekawskich. Na odwróconej gitarze tringiela leży sporo drobniaków; ma także nieźle wypchane kieszenie marynarki. Jest ich pięciu – klarnecista robi również za solistę. W chwili, kiedy kończą grać, któryś z gapiów ośmiela się:


- Chłopaki, zagrajta, jak rany Boga, „Tango andrusowskie”!
Harmonista daje znak i już po chwili płyną znane takty melodii:
„Chodź Hanka na Kamienne Schodki,
Dzisiaj jest wielki bal u ciotki,
Jest czysta jest i trochę słodkiej
I zagrycha prima sort”…


Ludziska uśmiechają się pod wąsem – ktoś odejdzie, inny dojdzie, a oni rżną i rżną. Tringiel przerywa chwilowe popisy, bo tym razem datki lecą z góry. Kucając zbiera drobniaki razem z tymi owiniętymi w papier. Skończyli grać, odchodzą, pójdą pewnie teraz na Hożą.


Ponieważ sobota, przenieśmy się na Podwale do studentów i zobaczmy jak się bawią. Nie do wiary – warszawscy żacy, tarzający się na co dzień w modnym charlestonie, również sprowadzili na swój bal kapelę podwórzową. „Do śmiechu” – powiadają. Nie szkodzi, na zdrowie, bowiem śmiech, to zdrowie!


Student-wodzirej ogłasza donośnym głosem: „ – Posłuchajmy obecnie kilku piosenek warszawskiej ulicy, które urzekają swą prostotą, melodyjnością i dowcipem”. Rozbawiona do czerwoności sala, entuzjastycznie wita przybyszów, jacy już od drzwi wprowadzają, tzw. atmosferę:


„U Bronki wstawa, jest dziś zabawa,
Na Czerniakowskiej fajna, klawa!
Wszystkie cwaniaki Bronkę znają
I każdy z nią romanse rżnie.
Jest harmonista, jest jazzbandzista,
Jest wódka słodka jest i czysta
I płynie walczyk figurowy,
Ten nasz morowy i fajno jest!”…


Ech, zaszaleje brać studencka, zaszaleje - na cztery fajery!


Red. Andrzej Arkadiusz Pielka