Harcerze, duchy, zuchy i Marzanna czyli pierwszy 'hufcowy' biwak w Irlandii
- Michał Kaliski
O wydarzeniach tej rangi zawsze trudno jest pisać. Czy podkreślać historyczny charakter pierwszego spotkania wszystkich drużyn ZHP pgk w Irlandii, czy tez może zostawić w spokoju uroczysty ton i skupić się na zabawach, pląsach i ogniskach? Bo to właśnie harcerskie i zuchowe gry były najważniejsze dla wszystkich dzieci uczestniczących w biwaku w Ośrodku Skautowym Mount Melleray w górach Knockmealdown. Dzięki wysiłkom instruktorów z Waterford drużyny harcerskie i zuchowe gromady z Cork, Dublina, Galway i Waterford przeżyły weekend, który dla wszystkich już na zawsze pozostanie w pamięci.
Bo jak tu nie zapamiętać nocy, kiedy z wiernym przyjacielem przemierzało się korytarze i ścieżki ośrodka na pierwszej warcie, wyposażonym jedynie w latarkę, gwizdek i poczucie, ze właśnie od mojej czujności zależy spokojny sen i bezpieczeństwo ponad stu dwudziestu wypoczywających po harcach kolegów i instruktorów? Kiedy w środku nocy, tym razem już bez latarki, wykonuje się zadania dla wyłaniających się niespodzianie z mgły i ciemności upiornych postaci, wspomnienia na zawsze utrwalają się w pamięci.
Harcerze i harcerki w ciągu dnia szlifowali swoje umiejętności na warsztatach z samarytanki, pionierki czy terenoznawstwa, wykonywali zadania na biegach i służbach a wieczory spędzali na śpiewach przy dogasającym ogniu polan lub świeczek. Alarm w kwaterach w środku nocy okazał się wstępem do nocnej gry, w której zadaniem harcerzy było uwolnienie duchów od ciążącej na nich klątwy. A kiedy wszystkie zastępy wykonały już swoje prace, zebrały się na leśnej polanie pod irlandzkim krzyżem, by dziecięcą kołysanką odprawić duchy w zaświaty. Nie zabrakło także sportowej olimpiady i fantastycznej gry w smoczym grodzie. Celem tym razem było zdobycie magicznej włóczni, dzięki której pokonać można było siejącego spustoszenie smoka. Włócznie ukryła łasa na złoto czarownica a talary można było zdobyć pomagając mieszkańcom napadniętego grodu. Opatrzenie ran, gaszenie ognia i stawianie namiotów z pałatek to tylko przykłady prac do wykonania.
Zuchy, dla których każdy czas jest dobry do zabawy, zaczęły od poszukiwań wielkanocnego zająca, na swej drodze spotykając wiele barwnych postaci: Pana Kleksa i Pipi Langstrump, radosne kurczątko i miejscowego Leprechauna, a każda nich miała dla maluchów ciekawe zadania. Choć z początku zając okazał się nieuchwytny, to jednak odwiedził dzieci, gdy już wykonały wszystkie prace w wielkanocnej galerii rozdając nagrody i słodycze. Dla wielu z zuchów była to także pierwsza okazja, by pożegnać zimę topiąc własnoręcznie wykonaną, barwna Marzannę. I choć zuchy nie są jeszcze wpuszczane na poważne harcerskie ogniska, ale za to świetnie się bawiły na kominkach poświęconych Wielkanocy i świętemu Patrykowi.
Dla harcerskiej kadry był to przede wszystkim czas wytężonej pracy. Pod przewodnictwem komendantki biwaku druhny Renaty Tupek – Sienickiej krzątali się jak na rozpalonych węglach, by planowane od miesięcy wydarzenie zakończyło się sukcesem. Za dnia rozbiegali się do zadań i służb a noce spędzali na naradach i gorączkowym sprawdzaniu prognozy pogody. Zadziwiające było, jak wiele dawało im to radości. Niekończące się opowieści z nie tak bardzo odległej młodości dawały natchnienie i pomysły do dalszej pracy. To właśnie w takiej atmosferze zawiązują się najtrwalsze przyjaźnie i sympatie, to właśnie dla takich chwil warto jest dołączyć do powstających w Irlandii gromad zuchowych i harcerskich drużyn. A jeśli nie ma takich w okolicy, może warto pomyśleć o założeniu własnych? Dla harcerzy nie ma wszak rzeczy niemożliwych a na pomoc tych, którzy przecierali szlaki zawsze można liczyć.
Tekst: Michał Kaliski
Zdjęcia: Marek Wysocki