Jedz, Módl się, Kochaj!
- Napisała Sylwia Bartosz
- Skomentuj jako pierwszy!
- wielkość czcionki zmniejsz wielkość czcionki powiększ czcionkę

Jedz, Módl się, Kochaj!
Jednym z moich ulubionych filmów jest „Jedz, módl się, kochaj". Niedawno przeczytałam książkę Elisabeth Gilbert, na podstawie której nakręcono film. Napisana bardzo prostym językiem, chwyciła mnie za serce. Myślę, że wielkim atutem tej pozycji jest to, iż napisana jest na podstawie własnych doświadczeń autorki. Elisabeth Gilbert jest też niewiarygodnie szczera w opisie swoich emocji. Emocje i uczucia są czymś, o czym w dzisiejszym zabieganym świecie bardzo często zapominamy.
Czytając „Jedz, módl się, kochaj" autorka zmusza nas do zastanowienia się nad tym co naprawdę czujemy i czego naprawdę chcemy. Często jesteśmy wychowywane w przekonaniu, że trzeba być skromną i że szlachetnie jest poświęcać się dla innych, dzieci i rodziny, a że egoistycznie jest myśleć o sobie. Nic dziwnego, że wiele z nas tak naprawdę nie wie, jakie mamy potrzeby. Wzrastamy więc patrząc na nasze matki, obciążone obowiązkami, zawsze stające na wysokości zadania, po pracy padając z nóg gotujące obiad z dwóch dań i dbające o idealnie czysty dom. I myślimy... my nie możemy zawieść, jak dorośniemy też będziemy miały idealny dom męża, dzieci i psa. Słyszymy o tym, jak ciężko było za czasów młodości naszych matek, że trzeba było po wszystko stać w kolejkach, a kupienie kawy i czekolady graniczyło z cudem... i słyszymy... jaką wielką szansę w życiu mamy. Myślimy wtedy... „nie możemy zawieść i musimy wykorzystać szansę życia w lepszych czasach, musimy mieć wspaniałą karierę, pracę i dobre wynagrodzenie.” Zaczynamy wcześnie, chodząc do szkoły i przynosząc piątki i wyróżnienia za dobre zachowanie, potem studia. Potem mężczyzna: „może nie jest najbardziej romantycznym typem, ale ma dobrą pracę i jest z dobrej rodziny, na pewno będzie dbał o dom.” Wychodzimy za mąż, rodzina jest zadowolona, matka ma łzy w oczach. Potem pracujemy by spłacić kredyt, potem dzieci itd... potem obowiązki, życie dzień za dniem. I tak możemy spędzić lata, czasem całe życie... chyba że nagle deszczowej jesiennej nocy, budzimy się na leżąc na zimnych kafelkach, w łazience, tonąc w kałuży łez... Nie wiemy czemu tak się dzieje... przecież mamy wszystko, czego chciałyśmy... Wszystko jest idealne, jednak coś jest nie tak... Nagle po wielu dniach udręki, zadajemy sobie pytanie, które brzmi tak obco jakby było wypowiedziane w języku z innej planety: „Kim jestem i czego naprawdę chcę z serca dla siebie?”
I o tym jest ta książka, o takim przebudzeniu. Nie każdą z nas stać jest na podróż do słonecznej Italii, egzotycznych Indii i tropikalnego raju jak Bali żeby się odnaleźć. Pierwszym krokiem jest zadanie sobie tego jedynego właściwego pytania.
Zawsze byłam osobą, która ma swoje pasje i zainteresowania, dość jednak szybko dostrzegłam obecność płci przeciwnej. I mogę się utożsamić ze stwierdzeniem bohaterki, że „odkąd pamięta, zawsze była uwikłana w jakiś dramat z facetem i nie miała czasu żeby pomyśleć o sobie.” Kiedyś, moja bardzo twardo stąpająca po ziemi znajoma, kiedy żaliłam się jej na jakąś tam kolejna życiową sytuację, jakiś kolejny damsko-męski dramat, jaki w tamtym okresie przeżywałam, podsumowała to jednym stwierdzeniem: „Ach ci faceci, zajmują bardzo dużo miejsca w głowie, prawda?" Od razu przyszło mi, do mojej pełnej myśli głowy, pytanie: „co by się stało, gdybym zwolniła ten teren?” Teraz zgadzam się z Richardem z Teksasu (jeden z bohaterów książki), że „wszechświat by to wypełnił czymś, czego teraz naprawdę nie jesteś w stanie sobie wyobrazić.”
W swojej pracy nad sobą stwierdziłam w pewnym momencie, że jestem do pewnego stopnia uzależniona od melodramatu... Starałam się coś z tym zrobić ale bardzo długo szukałam przyczyn takich zachowań. Będąc singlem skupiałam się na poznaniu partnera, potem na pierwszych etapach związku, problemach... aż dotarło do mnie, że to nie ma końca, bo zawsze pojawia się coś nowego, co powoduje emocjonalną relację. Miałam wrażenie, że jak już osiągnę to coś, co w tym momencie było na tapecie, to będzie to brama do raju i wiecznej szczęśliwości... Tak się jednak nie działo. Wtedy pewien przyjaciel zapytał: „A ty kochana, masz partnera, czy nowy projekt do wykonania?”
Kobiety od maleńkich lat uczone są tego, że dobrze i chwalebnie jest rezygnować z samych siebie. Jednak jeśli nie spełniamy własnych potrzeb, mamy w sobie poczucie pustki, jakby czegoś nam brakowało... I tu przychodzi cała propaganda. Od maleńkości jesteśmy karmione bajkami o księżniczkach, które z opresji ratuje książę na białym koniu. Zaczynamy wierzyć w pewien mit, który brzmi tak: „Czuję się źle, bo nie ma tego jedynego koło mnie, jak się pojawi, to to straszne uczucie we mnie zniknie i wszytko się zmieni. Czuję się źle, bo on jest taki i taki, jak on się zmieni, to to uczucie we mnie zniknie i będę szczęśliwa. Koleżanki mówią, może to nie ten...” Zaczynamy coraz bardziej wątpić... w niego... ale szczerze, to wątpimy w siebie... Patrzymy na uśmiechnięte pary w telewizji i chce nam się wyć. Co jest ze mną nie tak!
Wszystko jest w porządku, kochana... po prostu nie skupiasz się na tym, co trzeba. Na początek, należy się pozbyć tej bajki z głowy, o tym wyśnionym właściwym, jest to trudne, bo wiele z nas jest do niej bardzo przywiązanych. Prawda jest taka, ten idealny nie istnieje! Żaden mężczyzna nie jest księciem a żadna kobieta księżniczką! Trzeba przestać czekać i zająć się sobą. Do takiego właśnie wniosku dochodzi bohaterka innej książki: "How To Be Single", o której napiszę osobny artykuł. Związek dwojga ludzi to spotkanie dwóch światów, dwóch osobowości. Nie ma idealnych związków, tak samo jak nie ma idealnych ludzi. Są jednak szczęśliwi ludzie i szczęśliwe pary. Szczęście nie jest czymś, co się przydarza, jest praktyką codziennego życia. Szczęście nie polega na braku problemów tylko na umiejętności radzenia sobie z nimi. Ten „jedyny” to mit, który jest dość fatalny w skutkach, bo wiecznie czekamy na coś, zamiast cieszyć się tym co mamy! Bardzo często takie obsesyjne myślenie o swoich relacjach jest jak narkotyk, uzależniamy się od tego dreszczyku i motyli w żołądku kiedy jest dobrze, ale także niestety tak samo uzależniamy się od adrenaliny kiedy jest źle... Każdy nałóg jest ucieczką i jest sposobem na wypełnienie pustki w nas samych. Najważniejsze jest, czego tak z serca dla siebie pragniemy(?) Musimy być szczęśliwe same z sobą, by znaleźć pasującego do nas partnera. Żaden mężczyzna nie stanie się lekarstwem na tkwiącą w nas pustkę, być może przeżyjemy kilka miesięcy w różowych okularach ale potem czara goryczy wyleje się na nas ze zdwojoną siłą. Możemy pozostać wtedy małymi dziewczynkami i płakać, jaki to ON okrutny jest, jak to nie mamy szczęścia w życiu, słuchać porad innych małych dziewczynek, że to nie TEN właściwy widocznie... albo dorosnąć i zapoznać się ze swoją własną MOCĄ!
Podstawa budowania szczęśliwego partnerstwa, to partnerstwo z samą sobą. Przyjemność jest czymś innym niż potrzeba. Na poziomie czakramów, potrzeba jest czymś niezbędnym, potrzeba do przetrwania, i znajduje się na pierwszym czakramie podstawy. Przyjemność jest to coś, bez czego możemy przetrwać, ale dzięki temu życie ma smak! Autorka książki spędza całe 3 miesiące we Włoszech ciesząc się prostymi przyjemnościami, jak jedzenie, słońce, piękno i przyjaciele. Różnica pomiędzy potrzebą a przyjemnością jest taka, jak różnica pomiędzy zjedzoną w biegu kanapką a wykwintną kolacją przy świecach. Bardzo często nasze wychowanie sprawia, że zapominamy o przyjemnościach. Nie trzeba spędzić trzech miesięcy w Rzymie, żeby się zacząć uczyć smakować życie. Można codziennie sprawiać sobie samej małą przyjemność, choćby to miał być kubek dobrej kawy i przeczytanie artykułu w gazecie. Warto znaleźć na to czas i w sposób świadomy cieszyć się tym. Warto robić sobie samej prezenty, jak pachnąca kąpiel, wizyta u fryzjera. Ten czas spędzony na byciu dobrej dla samej siebie sprawi, iż będziemy miały więcej energii!
W drugiej części książki Liz udaje się do Indii. Ten czas spędza na praktyce duchowej. Jest to czas rozliczeń z przeszłością i pracy nad sobą. Polecam prace nad samą sobą, w jakiejkolwiek formie. Może to być przeczytanie książki, codzienna praktyka medytacji. Większość z nas uważa się za jednostki wolne. I tak, posiadamy wolną wolę, ale tak naprawdę większość naszych zachowań i emocji jest jak nagrania, które zostały zaprogramowane w dzieciństwie i do dziś nasza podświadomość działa na tych programach... Poznanie kodów do tych programów jest jednym z kluczy do tego co C.G. Jung nazywał procesem indywidualizacji.
Na Bali, Liz poszukuje balansu. Jest czas budowania nowej siebie. Wtedy właśnie kiedy doceniła życie, odpuściła przeszłość i nauczyła się kochać samą siebie, pojawia się w jej życiu odpowiedni mężczyzna! Kiedy nie szuka miłości jak narkotyku, który ma ukoić jej poranioną duszę, Liz spotyka swojego życiowego partnera. Jako świadoma swojej wartości kobieta, nie szuka już księcia z bajki, potrafi stworzyć świadome partnerstwo. W filmie jest scena, której nie ma w książce, filmowa Liz wybiera się na party na Bali, tam imprezuje z przystojniakiem i podchmieleni udają się na plażę by popływać. Chłopak bezceremonialnie rozbiera się do naga. Ta wesoła scena jest momentem przełomowym dla bohaterki. Zdaje sobie ona sprawę, iż kiedyś byłaby zachwycona możliwością interakcji z młodzieńcem, teraz szuka w życiu czegoś zupełnie innego... I wypowiada słowa: „Chodziłam z tobą rok temu, chodziłam z tobą 15 lat temu, jesteś przystojny, ale nie – dziękuję." Wie, że w przeszłości, mimo tego że miała wiele różnych związków, opierały się one na tym samym ogranym schemacie. Imiona facetów się zmieniały ale każda nowa relacja przypominała poprzednią. Liz jest wolna od przeszłości, może odejść, zostawić chłopca i zacząć życie z mężczyzną.
Liz ma odwagę wyruszyć w podróż życia, ma do tego też warunki, jest to jednak tak naprawdę podróż wgłąb samej siebie. W dzisiejszym zwariowanym świecie, bardzo często ciężko nam znaleźć czas dla siebie i nierzadko nie możemy sobie pozwolić na luksus roku spędzonego za granicą, na duchowych poszukiwaniach. Ale możemy zacząć od zaraz. Od czasu spędzonego z dobrą książką, od kolacji z przyjaciółmi, nie trzeba wyjeżdżać do Indii, by poznać siebie, można poszukać medytacji w internecie i poświęcać 20 minut dziennie, by zanurzyć się wgłąb swojego jestestwa, można poświęcić czas na dawno zapomnianą pasję. Życie jest pełnemożliwości, jeślitylkochcemy je zobaczyć.
Sylwia Bartosz