Menu
logo irlandia.ie

Cztery cyferki i literka

Wolałbym - dosłownie - podciąć sobie żyły, albo zjeść garść potłuczonego szkła. Na samą myśl o powrocie do tamtych dziwnych miejsc, dostaję nieprzyjemnych myśli na swój temat, a przecież nie tak powinno być, prawda? Moja nienawiść do samego siebie, po każdych jednorazowych odwiedzinach byłaby może mniejsza, gdyby nie kazali mi za wszystko płacić! Albo co ważniejsze... Gdyby choć udawali, że nie mają mnie w du...

Na samym wstępie zaznaczę, że jestem zwyczajnym szarakiem, który nie prowadzi żadnej działalności gospodarczej. Jestem swojskim wykonawcą. Polskim everymanem. Kiedy udałem się na pocztę z pytaniem, czy mają dla mnie przekaz pieniężny z Urzędu Skarbowego – który należał mi się z tytułu nadpłaconego podatku - pani w okienku ze zdziwieniem zamrugała oczami, poprosiła mnie o dowód osobisty, sprawdziła wszystkie możliwe koperty w czerwonym koszyczku, który miała umieszczony na biurku w miejscu gdzie zwyczajowo powinien znajdować się monitor od komputera, albo chociaż mały Jezus, albo Maryjka, uśmiechnęła się i cmoknęła kilka razy ustami.

- Nic nie mamy na ten adres – stwierdziła.

Przyjrzałem się uważnie koszyczkowi w którym przez kilka sekund grzebała palcem o bardzo długim paznokciu, a później uśmiechnąłem się w jak najbardziej przymilny sposób.

- Pani chyba nie do końca mnie zrozumiała – powiedziałem bardzo spokojnie. - W Urzędzie Skarbowym powiedzieli, że przekaz dla mnie został nadany 3 tygodnie temu. Jest już dawno po terminie rozliczeń... więc już teraz w tym momencie – postukałem palcem o blat na którym znajdowała się gruba szyba oddzielająca mnie od kobiety. - Powinienem dostać odsetki...

- To pan mnie chyba nie zrozumiał – rzuciła kąśliwie, a później zaczęła artykułować. - Nic – Nie – Mam – Dla – Pana...

Zachłysnąłem się powietrzem.

- Dobrze – powiedziałem jeszcze wolniej, próbując uporządkować myśli.

- Szybko.

- Dobrze – powtórzyłem i zacząłem kreślić palcem na blacie niewidzialną mapę. - O ile się nie mylę... Proszę mnie sprostować, jeżeli jest inaczej...

Wywróciła do góry oczami i westchnęła.

- Urząd Skarbowy mieści się na Rynku, prawda? W centrum? - kontynuowałem. - Jak pani widzi na moim dowodzie osobistym... O dokładnie tam... Mieszkam na Rynku... Czyli dosłownie obok, prawda? Mógłbym powiedzieć nawet, że żyję w sąsiedztwie Urzędu Skarbowego...

- No i?

- A gdzie mieści się Urząd Pocztowy któremu podlega Rynek​? - Mój palec zawędrował dwa centymetry w bok od miejsc, które na niewidzialnej mapie, którą nakreślałem na blacie z zapałem prawdziwego kartografa, oznaczały Urząd Skarbowy i mieszkanie w którym byłem zameldowany. Moje mieszkanie.

- Proszę pana jesteśmy obok dworca – powiedziała zgodnie z prawdą.

- A dworzec mieści się obok Rynku, prawda? - naciskałem. - Zmierzam do tego, że w Urzędzie Skarbowym przekaz o wartości 500 zł został nadany 3 tygodnie temu i powinien znajdować się TUTAJ... W tym Urzędzie Pocztowym, któremu podlegam. A skoro te trzy miejsca znajdują się tak blisko siebie... Urząd Skarbowy, moje mieszkanie i Poczta...

- Nie mam czasu na filozoficzne wywody – prychnęła.

- Chodzi mi o to, że gdybym był kadłubkiem - bez rączek i nóżek - doczołgałbym się z mieszkania do Urzędu Skarbowego, po moje pieniądze szybciej niż wy mi je dostarczacie. Proszę pani to nie jest 50 zł na wafelki i lizaki, tylko 500...

- Powtórzę to wolniej, żeby pan zrozumiał... Nic nie dostarczamy, bo nic nie mamy... Jak Urząd Skarbowy jest taki mądry, to dlaczego nie dali panu numeru nadania? Oni w tym Urzędzie Skarbowym zawsze coś kręcą, a później zrzucają na nas odpowiedzialność...

- Numer Nadania?

***

 

- Tak – powiedziałem do pani w Urzędzie Skarbowym. - Chciałbym numer nadania...

Kobieta westchnęła pogrzebała w kilku plasitikowych koszyczkach, a później otworzyła wielki zeszyt i zaczęła go kartkować. Wzdychała przy tym ciężko, jakby lada chwila miała dostać ataku astmy. - Ooooo... Tu jest... Nadany 3 tygodnie temu...

Zamrugałem powiekami. Przez chwilę zastanowiłem się, czy plastikowe koszyczki to typowe wyposażenie biurowe w Polsce, ale myśl szybko uciekła ustępując świadomości, że:

- Czyli jednak!

- Tak... Tak... Mamy podpisaną umowę z Pocztą Polską... Nadajemy przekazy na jedynce...

- Na jedynce? – powtórzyłem próbując zrozumieć o co chodzi.

- Wolno... - wytłumaczyła.

- Minęły trzy tygodnie – mruknąłem pod nosem niezadowolony.

Kobieta wzruszyła ramionami. Naprawdę wydawała się czymś strasznie zmęczona. Może wpatrywaniem się w czarnobiały monitor, który był pewnie starszy niż Przygód kilka Wróbla Ćwirka? Dała mi kawałek kartki na której wypisała cztery cyfry.

- To wszystko? - upewniłem się. - Cztery cyfry?

- I literka – dodała.

I rzeczywiście.

 

***

 

- Cztery cyfry i literka – powiedziałem z satysfakcją, kładąc na blacie karteczkę, gdzie jeszcze dwa kwadranse temu nakreślałem niewidzialną mapę. - Mój numer nadania.

Kobieta niechętnie wzięłą karteczkę do ręki, jakby znajdowało się tam wulgarne słowo, albo pornograficzny rysunek, a później znowu zaczęła grzebać w czerwonym koszyczku. Później wstała ze swojego miejsca mierząc mnie wzrokiem, zupełnie jakby obwiniała mnie za to, że musi się ruszyć, a później dała nura na zaplecze. Kolejka ludzi stojąca za mną była wyraźnie zniecierpliwiona.

To dziwnie jak wiele rzeczy można usłyszeć, stojąc w kolejce na Poczcie.

Kobieta wróciła do okienka po kilku minutach, lekko zaniepokojona.

- Nie mamy takiego przekazu.

- Nie?

- Sprawdzałam.

- I nie ma?

- Został nadany – zająknęła się. - Ale nie ma go tutaj.

- Dobrze – rzuciłem spokojnie. - Mamy trzy wyjścia. Może pani pójść poszukać jeszcze raz, albo poprosić swojego kierownika, albo zadzwonić do listonosza...

Mlasnęła ustami głeboko nad czymś myśląc.

- Nie sądzi pani, że to głupie – dodałem nagle wyrywając ją z zamyślenia. - Przeanalizowała pani każdą najdrobiejszą linijkę tekstu na moim dowodzie osobistym i zarzekała się pani, że nic nie zostało nadane na mój adres... a teraz... Cztery cyferki i literka!

- Tak. To rzeczywiście głupie – przyznała, chyba nie do końca świadoma tego co mówi. - Sprawdzę jeszcze raz, a później zadzownię... do... eee... listonosza. Proszę poczekać, dobrze?

Ktoś stojący za mną wycedził przez zęby soczyste przekleństwo.

- Cztery cyferki i literka – powiedziałem z uśmiechem.

 

***

 

Stojąc w kolejce w Revenue w Dublinie po swój numer PPS byłem pełen złych myśli. Ogarniał mnie niepokój. Jako świeżo upieczony emigrant bałem się załatwiania formalności, wychodząc z przeświadczenia, że zwyczajnie nie dam sobie rady. Moje samopoczucie pogłębiał jeszcze fakt, że za mną stał czarnoskóry mężczyzna, który jak twierdził mieszkał w Irlandii dwanaście lat, był taksówkarzem i kompletnie nie umiał mówić po angielsku.

Jedyne słowa które wypływały z jego ust to:

-Welcome my friend.

Wciąż i wciąż. O różnym natężeniu i odmiennej artykulacji. Cały sens wypowiedzi zawierał się w intencjach. Jak przekaz podprogowy. Ktoś mówi ci „Welcome my friend", a ty już wiesz... Po prostu wiesz. Wiesz o nim wszystko.

Nerwowo ściskałem numerek, który wypluła maszyna. Patrzyłem na duży płaski ekran, na którym były rozmieszczone stanowiska i numerki, które miały zostać obsłużone.

W myślach wyobrażałem sobie, jak trudne będzie wypełnianie 12A (Application for a Certificate of Tax Credits and Standard Rate Cut-Off Point) o którym opowiadał mi znajomy.

Jak ogromne było moje zdziwienie gdy wszystkie formalności znajęły mi 10 minut. Po czterech dniach dostałem na swój adres na Bow Bridge kopertę z numerem PPS. Później założyłem konto. Później znalazłem pracę. Jeszcze później dostałem zwrot podatku.

Przestałem się denerwować.

Wszystko było dobrze.

System PAYE działał. Tax Credits było dla mnie jak magia.

 

***

 

Pani na poczcie wróciła do okienka trzymając w ręce mój przekaz pieniężny i karteczkę z numerem nadania.

- Znalazłam – wyjaśniła i zaczęła chichotać zadowolonia z siebie. Listonosz do którego zadzwoniła poradził jej gdzie powinna szukać przekazu. - Miał pan dostać to dopiero jutro... Nie potrzebnie pan się fatygował...

Zacisnąłem zęby i wykrzywiłem twarz w uśmiechu. Złożyłem kilka szybkich podpisów i odliczyłem pieniądze.

- Jest za mało – powiedziałem nagle. - Za mało o dwanaście złotych.

Kobieta spojrzała na mnie ze zdziwieniem i znowu zaczęła chichotać, jakby usłyszała coś głupiego.

- Odliczyliśmy przekaz pocztowy.

Ostatnio zmienianyśroda, 27 październik 2010 01:11
powrót na górę