Menu
logo irlandia.ie

Miłość nie wyklucza... i co dalej?

Share

Agata: Kiedy chodzę ze swoją partnerką po ulicach trzymając się za ręce widzę młodych gejów, lesbijki, pewnie też osoby biseksualne. Podnoszą głowy, spoglądają, uśmiechają trochę chyba nieświadomie i idą dalej z tym uśmiechem. To trochę tak, jakbyśmy dodawały im odwagi, zapewniały poczucie, że nie są sami. Pokazywały, że mimo nierówności i nietolerancji można być, przynajmniej częściowo, zadowolonym z życia. Dobrze jest uwolnić mniejszość od anonimowości i pokazać historie ludzi, którzy domagają się swoich praw.

Kamila: Jeszcze dwa lata temu nie pomyślałabym, żeby pokazać się w kampanii społecznej. Nie pomyślałabym też, żeby tłumaczyć ludziom czym jest dyskryminacja i dlaczego chcę mieć prawo zawarcia związku partnerskiego. Byłam przekonana, że związki partnerskie "same się wprowadzą", kiedy będziemy mieć przychylniejszy rząd i minie kilkanaście lat. A potem odkryłam, jak wiele może zmienić jedna osoba i jak ważne jest pokazanie światu, że to właśnie ty doznajesz dyskryminacji i spotykasz się z nierównością. I że to właśnie ty potrzebujesz równych praw. I że bez ciebie nie zmieni się nic.Agata i Kamila



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Agata i Marta: Prawdę mówiąc, nigdy nie chciałyśmy wziąć ślubu. To nie nasza bajka. Prawdę mówiąc zawarcie związku partnerskiego także nie. Ale tu nie o to chodzi, czego chce nasz dwójka dla siebie, czego potrzebujemy my – jako Marta i Agata. Tu chodzi o to, czego nie możemy dostać - jako lesbijki.

Gdybyśmy były parą hetero mogłybyśmy wybrać: zaręczmy się, legalizujemy nasz związek, a może żyjemy na kocią łapę. Teraz decyzja jest z góry podjęta - za nas. Mamy żyć nie dość, że na kocią łapę, to jeszcze najlepiej w ukryciu. Mamy tego dosyć, to irytujące, to powoli robi się w Europie niedopuszczalne.

Żądamy równych praw, bo równe prawa to w społeczeństwie obywatelskim oczywistość.

Być może zmienimy kiedyś zdanie, być może zechcemy zalegalizować oficjalnie naszą miłość, a być może nie. Ale to ma być nasza decyzja, nie państwa.

Na zdjęciach z dzieciństwa obie mamy koniki na biegunach. „Każdy powinien go mieć”, śpiewała kiedyś Urszula. Teraz chcemy mieć równe prawa. Bo każdy powinien je mieć!

 

 

 

Agata i Marta


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ewa i Małgorzata: Dlaczego bierzemy udział w „Miłość nie wyklucza”? Bo zwraca uwagę na fakt, że w Polsce wciąż istnieje ogromna grupa obywateli drugiej kategorii, która nie ma podstawowych praw. A za takie uważamy prawo do zawarcia związku. Do zapewnienia opieki i zabezpieczenia osoby, którą się kocha i z którą nierzadko spędza się większą część życia. Do szczęścia po prostu.

Wierzymy, że jedynym sposobem na zapewnienie nam równych praw jest nieustanne działanie. Nikt nie zrobi tego za nas, nikt nam nie pomoże, jeżeli my wpierw do niego nie dotrzemy. Każde, nawet najmniejsze zaangażowanie - podpisanie listu protestacyjnego, udział w paradzie - jest ważne i o krok przybliża nas do celu, jakim jest równość. Mamy nadzieję, że przez udział w tej akcji, oprócz pokazania potrzeby wprowadzenia ustawy o związkach partnerskich, uda się nam też zachęcić więcej osób, by walczyły o siebie i o swoje prawa.

 

 

 

Ewa i Małgorzata

 

 

 


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jacek: Mam szczęście. Żyję teraz, a nie pół wieku (czy jeszcze więcej) temu, mieszkam w dużym mieście, a przede wszystkim – należę do tych, którym społeczeństwo pozwala na więcej: „twórców”, „artystów”, „ludzi sztuki”, czy jak to sobie nazwiemy. Społeczeństwo bowiem – podobnie jak peerelowskie władze – koncesjonuje „takim” więcej wolności; mogą śmielej sobie poczynać, więcej powiedzieć, wychylić się. Najwyżej, jeśli „przesadzą”, to „da im się po głowie”, „utrze nosa”, „pokaże ich miejsce”. Ale tak – to proszę bardzo, wentyl bezpieczeństwa musi być. Kiedyś twórca mógł – byle ostrożnie – skrytykować partię, teraz może – byle ostrożnie – powiedzieć, że jest gejem.

Jednak większość gejów i lesbijek w Polsce to nie muzycy, pisarze i designerzy z centrum Warszawy, Poznania czy Krakowa, ale całe tłumy „zwykłych ludzi” którym społeczeństwo koncesjonuje znacznie mniej wolności. To kierowca, nauczycielka, żołnierz, którzy boją się, że po comingoucie zawali im się świat: stracą pracę, rodzina ich odrzuci, a sąsiedzi będą pokazywać palcami. A jeśli nawet już się ujawnią, to i tak w myśl prawa RP zawsze pozostaną obcymi ludźmi dla swoich ukochanych, choćby i spędzili z nimi pół wieku. Jeśli więc postanowiłem wziąć udział w tej akcji to nie tylko dla siebie i dla mojego chłopaka, ale dla tych wszystkich, którym jest trudniej, niż nam.

Piotr:Nie blokuję drzwi autobusu; staję po prawej stronie ruchomych schodów; nie śmiecę na ulicy; po pikniku zawsze po sobie sprzątam. Wydaje mi się bowiem, że należy zachowywać się nie tylko tak, żeby nie szkodzić innym, ale także – skoro prawie nic mnie to nie kosztuje – żeby innym ułatwić życie. Czeska kampania na rzecz rejestracji związków partnerskich (zakończona, dodajmy, sukcesem) miała bardzo ładne hasło: Někomu pomůže, nikomu neublíží – nikomu nie zaszkodzi, a komuś pomoże. „Ale, ale – zapyta ktoś – czy rzeczywiście nie zaszkodzi?” Pół wieku temu w Stanach Zjednoczonych państwo – na przekór niemałej części obywateli, wierzących w „tradycyjne wartości, wspólne wszystkim normalnie myślącym ludziom” - przyznało czarnoskórym obywatelom pełnię praw, w tym prawo do zawierania międzyrasowych związków („odrażających”, „wbrew naturze” etc.). Czy takie związki komuś przeszkadzały? Z pewnością. Czy komuś realnie szkodziły? Nie sądzę. Związki partnerskie (i to nie tylko homo-, ale i heteroseksualne) również zawsze będą komuś przeszkadzać, tak jak niektórym do dziś wadzą rozwody, samotne matki czy powtórne małżeństwa. W rzeczywistości jednak nikomu nie szkodzą, niczego nie zabierają, a wielu członkom naszego społeczeństwa (jeżdżącym tymi samymi autobusami i chodzącym tymi samymi ulicami) znacząco ułatwiają życie.

 

 

 

Jacek i Piotr

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 



Krzysztof i Przemek:Problem ze związkami gejów i lesbijek polega na tym, że Państwo – to na które podobno się wszyscy umówiliśmy w ramach „umowy społecznej” – tych związków nie widzi. Nie zaprzecza, że one istnieją, bo jak tu zaprzeczać oczywistości, ale uparcie odmawia ich dostrzeżenia poprzez swoje prawo. Grecką boginię sprawiedliwości Temidę zwykło się przedstawiać z opaską na oczach, mającą sprawić, żeby sprawiedliwie sądziła. Nasze Państwo – tylko, czy aby na pewno jeszcze jest „nasze”, skoro odmawia nam praw? – jest jak Temida, ale opaska, którą ma na oczach nie skutkuje sprawiedliwością. Bo ta opaska działa wybiórczo – nas przez nią nie widać, ale związki heteroseksualne już tak. A może słusznie Państwo nas nie widzi, skoro sami się chowamy we własnych czterech ścianach, a zdjęcia z heteroseksualnych ślubów można zobaczyć na wystawie pierwszego lepszego zakładu fotograficznego. Żeby Państwu zdjąć opaskę z oczu, postanowiliśmy wziąć udział w tej akcji. Jak już nas Państwo zobaczy, może trudniej mu będzie odmawiać nam praw.

Krzysztof i Przemek

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Marcin: Na udział w akcji zdecydowałem się bez chwili wahania. Od dawna mam po dziurki w nosie, że państwo, w którym uczciwie płacę podatki, traktuje mnie jak obywatela drugiej kategorii. Nie chcę ciągle żyć w strachu, że nie będę dopuszczony do szpitalnego łóżka, jeśli Tomek nagle zachoruje. Że on będzie musiał wyprowadzić się z naszego mieszkania, jeśli zginę w wypadku. Że dla pani na poczcie czy w urzędzie jesteśmy sobie obcy, choć ta pani ma tyle lat, ile my jesteśmy w związku. Moi heteroseksualni przyjaciele i krewni nawet nie muszą zastanawiać się nad tym, co dostaną w pakiecie pod nazwą „akt ślubu”. Tomek i ja codziennie musimy udowadniać oczywistość. Pełnomocnictwo poświadczone notarialnie, polisa ubezpieczenia na życie, testament – oto liczne świadectwa hipokryzji społeczeństwa, które udaje, woli nie widzieć, że się kochamy, razem jesteśmy szczęśliwi, otaczamy się wzajemnie opieką. Jeśli takie wartości jak godność człowieka, dążenie do szczęścia, poczucie bezpieczeństwa cokolwiek znaczą, to również naszą rodzinę powinno się chronić. Związki partnerskie są nam po prostu potrzebne. I nie chodzi tu o obrączki czy ślub w kościele, tylko o zwykłe ludzkie potrzeby, najbardziej fundamentalne prawa, równość i sprawiedliwość.

Tomek: Dorastałem w tradycyjnej rodzinie, w latach, w których bardzo rzadko mówiło się o homoseksualności, biseksualności, czy transseksualności. Kiedy czasem padały słowa „homoseksualista” lub „pedał”, jasno naznaczały określanych w ten sposób ludzi jako społecznych wyrzutków. Nie byli to zresztą konkretni ludzie w moim otoczeniu, tylko jacyś abstrakcyjni inni. Może dlatego bardzo dużo czasu minęło, zanim zorientowałem się, że mnie też podobają się mężczyźni. Patrząc wstecz, umiem przypomnieć sobie sytuacje z dzieciństwa, kiedy bardziej ciekawili i pociągali mnie rówieśnicy niż rówieśniczki, ale wtedy chyba nikt nie zwracał na to uwagi, a najmniej ja sam. Pamiętam też sąsiadki zza ściany, dwie miłe panie określane jako siostry albo jako dzielne, lecz biedne kobiety, które mieszkają razem z oszczędności, udzielając sobie wzajemnego wsparcia. Mówiono o nich z szacunkiem, ale rzadko – rzadziej niż o innych sąsiadach. Po latach myślę, że te sąsiadki mogły być ze sobą w związku, ale o tym się nie mówiło. Ponieważ pamiętam o tamtych przemilczeniach i nieporozumieniach, wyczuwam, że pomysł związków rejestrowanych może wydawać się dziwny albo niepotrzebny, mimo że domagam się wprowadzenia takich związków. Żeby przekonać się do tego pomysłu, potrzeba jasno wypowiedzianej zasady ogólnej: że chodzi o równość i o to, żeby innych nie dyskryminować. Ale potrzeba też konkretnych przykładów: trzeba zobaczyć i usłyszeć prawdziwych ludzi, którzy po śmierci partnerki lub partnera chcą móc dalej mieszkać w swoim domu, i którzy w sytuacji zagrożenia zdrowia lub życia chcą móc decydować o najbliższej osobie. Chodzi o ludzi tworzących „podstawowe komórki społeczne”, które przecież powinny być chronione przez prawo. Nie tylko dlatego, że to już norma prawna nawet w Ameryce Południowej (o większości Europy nie wspominając), ale i dlatego, że to sprawiedliwa zasada, i że jej ignorowanie krzywdzi naszych najbliższych, dzieci i wnuków, przyjaciół i sąsiadów – i dotyka nas wszystkich.

Tomek i Marcin